Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ciekawostki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ciekawostki. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 2 grudnia 2014

Przepis na pepernoten z odrobiną historii w tle

Mikołajkowy wieczór już niedługo, czas więc najwyższy szykować korzenne słodkości. Jak Holendrzy świętują ten dzień pisałam tutaj. Dziś więc chcę się skupić tylko na jednym elemencie, a jako że sama jestem łasuchem, będzie o łakociach :) Konkretnie o pepernoten

Pepernoten - nie mylić z kruidnoten! 
Pepernoten to wcale nie orzeszki (noten) i raczej nie zawierają pieprzu (peper). Są to małe kawałki ciasta z mąki żytniej o smaku korzenno - anyżkowym i gumiastej, zbitej konsystencji. Prezentują się tak: 

Pepernoten (Wikimedia Commons)
Natomiast kruidnoten to malutkie, okrągłe i twarde ciasteczka o smaku korzennym i wyglądają tak: 

kruidnoten (Wikimedia Commons) 
Nazwy mogą się mieszać, tym bardziej, że sami Holendrzy często używają ich zamiennie. Nawet słownik Van Dale uważa słówka pepernoot i kruidnoot za synonimy, czego kompletnie nie rozumiem, bo przecież różnią się smakiem, składnikami i wyglądem. Bardziej smakują  mi pepernoten, między innymi dlatego szybko nauczyłam się je rozróżniać :) 

Skąd się wzięły? 
Z klasztoru :) Mnisi eksperymentowali w kuchni, a pole do popisu mieli duże, zwłaszcza gdy statki ze Wschodu zaczęły przywozić nietypowe przyprawy. Swój wypiek nazywali panis piperatus co po łacinie oznacza chleb z przyprawami. Z czasem ciasteczka zyskały dużą popularność, a cechy rzemieślnicze piekarzy nawet próbowały zastrzec sobie prawo do ich wypieku. I tak czeladnik był zobowiązany uczyć się fachu przez dwa lata zanim uzyskał prawo do wypiekania korzennych kostek. No i oczywiście musiał należeć do cechu. Przepis ten, jak się łatwo domyślić, wzbudzał wiele kontrowersji i wielu mu się przeciwstawiało, co zostało nawet nazwane wojną ciasteczkową (pepernotenoorlog). Dziś już na szczęście każdy może sobie upiec pepernoten i z tego prawa zamierzam niebawem skorzystać :) 

Jak podawać pepernoten
Nie podawać. Rozsypywać :) Ciasteczka te są mieszane z innymi drobnymi cukierkami w worku Czarnego Piotrusia, który podczas swoich wizyt rozrzuca je szczodrze gdzie popadnie. Dzieciaki wniebowzięte zbierają te skarby i pakują sobie do buzi lub kieszeni, piszcząc z uciechy. Nawet w domach podobno tradycja każe kłaść je prosto na stole. Zwyczaj ten nawiązuje do gestu zasiewania pola przez rolnika, który zamaszystymi ruchami rozrzuca ziarno po roli, co stanowi symbol płodności. 

Jak samemu zrobić pepernoten
Bardzo prosto. Ciasto jest niemal identyczne z tym, z którego powstają pierniczki taai taai - kolejny mikołajkowy przysmak. Jeśli więc ktoś nie chce się bawić z małymi kostkami, może sobie po prostu wyciąć foremkami nieco większe kawałki.

Ingrediënten
250 gr zelfrijzend bakmeel
250 gr vloeibare honing
1 ei
1 eetlepel speculaaskruiden
1 theelepel gemalen anijszaad

Bereiding
Doe de honing, het ei, de kruiden en het anijszaad in een kom. Zeef het bakmeel, meng alles goed door elkaar.
Laat het deeg 1 uur afgedekt in de koelkast rusten. Verwarm intussen de oven voor op 200 graden.
Leg het deeg op een met bloem bestoven werkvlak, en vorm van het deeg repen. Snijd de repen in dobbelstenen. Leg de dobbelstenen op de ingevette bakplaat en bak ze ong. 10-15 min. in de oven bruin en gaar.

Składniki
250 g mąki do pieczenia (która zawiera już proszek do pieczenia)
250 g płynnego miodu
1 jajko
1 łyżka przyprawy do ciastek Speculaas (czyli cynamon, kardamon, imbir, zmielona skórka pomarańczowa, kolendra)
1 łyżeczka zmielonego anyżu

Przygotowanie
W misce połącz ze sobą miód, jajko, przyprawy i anyż. Dodaj mąkę i dobrze wszystko wymieszaj.
Odłóż ciasto pod przykryciem na godzinę do lodówki. W międzyczasie rozgrzej piecyk do 200 stopni.
Połóż ciasto na stolnicę posypaną mąką i uformuj z niego paski. Pokrój paski na kawałki wielkości kostek do gry. Ułóż kostki na blasze posmarowanej tłuszczem i piecz ok. 10 - 15 min aż będą brązowe. 

Powodzenia w kuchennych eksperymentach! I dajcie znać koniecznie, jak Wam poszło :)

źródła: 
http://nl.wikipedia.org/wiki/Pepernoot
http://www.bakkerijmuseum.nl/kalwiblo/index.php?t=4&h=43&s=96
http://www.sinterklaasrecepten.com/recept-pepernoten.php

wtorek, 11 listopada 2014

Święty Marcin po holendersku

Dziś będzie o altruizmie młodego żołnierza, wytrząsaniu kosza, piciu wina bez umiaru, o gęsiach, którym nie można ufać i współczesnych małych żebrakach - czyli o obchodzeniu dnia św. Marcina w Holandii :)
Zacznijmy jednak od początku, tj, od głównego bohatera.

Sint Maarten - kto zacz? 
Święty Marcin przyszedł na świat w 316 roku na terenie obecnych Węgier. Swoje imię dostał od ojca na cześć boga wojny - Marsa. Po przeprowadzce razem z rodziną do Włoch poznał wiarę chrześcijańską i został katechumenem - czyli osobą przygotowującą się do chrztu. Jako dorastający chłopiec wybrał karierę wojskową. Gdy miał 22 lata spotkał żebraka, któremu oddał połowę swojego płaszcza. W nocy ukazał mu się Chrystus ubrany z połówkę tegoż płaszcza i mówiący do aniołów: Patrzcie, jak mnie Marcin, katechumen, przyodział. Po przyjęciu chrztu Marcin zrezygnował ze służby wojskowej, był najpierw pustelnikiem, potem kapłanem i biskupem Tours. Do tej ostatniej funkcji został przymuszony, gdy tłum wiernych po śmierci poprzedniego biskupa podstępem zwabił go miasta pod pretekstem uzdrowienia chorej kobiety, gdyż pustelnik Marcin słynął z cudów. Ostatecznie przyjął święcenia biskupie i już na stałe związał się z Francją, pracując gorliwie na rzecz tamtejszego Kościoła, dlatego też Francuzi obrali go sobie za patrona. Zmarł 8 listopada 397 roku, a pochowany został trzy dni później, stąd 11 listopada właśnie obchodzone jest jego święto.  

El Greco, Św. Marcin, Wikimedia Commons
Kult świętego Marcina rozniósł się po Europie. Wiele kościołów zostało nazwanych jego imieniem. Sposób świętowania 11 listopada łączył w sobie tradycje pogańskie i chrześcijańskie. W listopadzie od zawsze na holenderskiej wsi wszystkie prace na polu były już wykonane, plony zebrane, bydło stało w oborze, w piwnicach nowe wino zaczynało leżakowanie - jednym słowem nadchodził czas na odpoczynek i ucztowanie. Wiele elementów tegoż świętowania ma znaczenie symboliczne i wywodzi się z legend - tak jak gęsi i wino. 

Zdradliwy drób
Jedna z legend głosi, iż mnich Marcin przerażony perspektywą biskupstwa ukrył się w komórce dla gęsi. Te jednak zdradziły go swoim krzykiem. Dlatego gęsi od zawsze towarzyszyły wielkiemu świętowaniu w dniu 11 listopada. Ludzie dawali je sobie w prezencie, w Deventer, Coevorden i Zwolle były organizowane nawet gęsie rynki. W średniowieczu wierzono, iż nogi z gęsi św. Marcina zapewnią bezpieczeństwo i ochronę przed nieszczęściem. 

Napój Świętego Marcina
Według innej legendy święty przemienił w ciągu jednego wieczoru moszcz w wino. Dlatego drugim jego atrybutem jest kufel, a dzieci jeszcze w XIX wieku śpiewały:

Sint Martijn, Sint Martijn,
T'avond most en morgen wijn!
Święty Marcin, święty Marcin,
wieczorem moszcz, rano wino!

Skoro sam święty pochwalał picie wina, nie mogło go więc zabraknąć na corocznym  jego święcie. Otwierano wtedy beczki z młodym winem, które nosiło nazwę Napoju Św. Marcina - Sint Maartendronk, a radni miasta częstowali tymże trunkiem co ważniejsze persony w mieście - urzędników, duchownych, nauczycieli. Wino jednak dostawali tylko ci, którzy dobrze wykonywali swoje obowiązki, a przynajmniej tak nakazywał jeden z przepisów z 1413 roku obowiązujących w Utrechcie. Tradycja picia wina rozrosła się tak bardzo, że w drugie połowie XV wieku wręcz nie wypadało być tego dnia trzeźwym!

Harce wokół ogniska i Dzień Wytrząsania Kosza
Wieczorem 11 listopada często palono ogniska na polach lub placach miejskich. Wcześniej jednak młodzież chodziła z pochodniami od drzwi do drzwi zbierając opał (chrust, drewno). Czasem dostawali również drobne monety, jabłka, orzechy. W niektórych rejonach 10. listopada był nazywany Dniem Wytrząsania Kosza - Schuddekorfsdag. Wieczorem żebracy wędrujący od drzwi do drzwi dostawali co nieco do jedzenia - te okruchy, które rzekomo zostały wytrząśnięte z kosza na chleb. Po domach chodziły też dzieci, zbierające kasztany i inne łakocie. Wszystkie dary wkładano do koszyka, ten zaś wieszano nad ogniskiem, a kiedy płomienie dosięgnęły dna, uprażone smakołyki były wytrząsane z kosza i zjadane. Młodzież w tym czasie śpiewała i tańczyła wokół ognia, a co odważniejsi skakali przez ognisko.

Święty Marcin dziś
Obecnie imię św. Marcina wywołuje szczerą radość na każdej dziecięcej twarzy. Kilka dni wcześniej w szkole lub w domu dzieci własnoręcznie przygotowują lampiony, z którymi potem wędrują po domach, pukają do drzwi, a gdy te się otworzą - śpiewają krótką piosenkę o świętym Marcinie, za co potem dostają nagrodę. Poniższy filmik pokazuje jedną taką ekipę "zbieraczy" w akcji ;)


Piękne jest to święto, a widok grupki maluchów z lampionami wędrującej po ciemku ulicami i śpiewającej Sint Maarten, sint Maarten... robi ogromne wrażenie. Zapukali do Was w zeszłym roku? A może sami chodzicie ze swoimi dziećmi? Jestem bardzo ciekawa Waszych wrażeń, odczuć i przemyśleń na ten temat :) 

Źródła:
http://www.jefdejager.nl/smaarten.php
http://pl.wikipedia.org/wiki/Marcin_z_Tours
http://www.beleven.org/feest/sint_maarten
https://www.youtube.com/watch?v=ys7Coeue7GA

piątek, 17 października 2014

Tylko dla singli

Jest taka restauracja w Amsterdamie, do której nie możesz przyjść z dziewczyną lub z chłopakiem, ani z narzeczonym, ani z narzeczoną, ani z żoną, ani z mężem. Tam możesz cieszyć się tylko swoim towarzystwem, bo stoliki są tak małe, że nie ma miejsca nawet na książkę lub gazetę. I ktoś to zrobił specjalnie! Ten ktoś to Marina van Goor, projektantka. Stworzyła w zeszłym roku miejsce dla osób, które nie przepadają za ludźmi - jednoosobową restaurację. Chce w ten sposób pokazać, iż wyjście na samotną kolację może być ciekawym doświadczeniem przebywania samemu ze sobą i wcale nie musi od razu wywoływać współczucia lub litości. 

Restauracja nazywa się Eenmaal, co oznacza zarówno "jeden raz" jak i "jeden posiłek". Ciekawostkę stanowi fakt, iż miejsce to jest otwierane czasowo, kilka dni w miesiącu i może mieć różne lokalizacje (ang. pop up restaurant). Wystrój wnętrza jest bardzo prosty, wręcz minimalistyczny - białe ściany, czarne małe stoliczki bez obrusów. Zresztą zobaczcie sami na tym krótkim filmiku: 


Jak Wam się podoba taki pomysł? We mnie wzbudził zdziwienie. Bo wyjście do restauracji zazwyczaj kojarzyło mi się z towarzystwem, nawet jeśli nie masz z kim, a chcesz pobyć między ludźmi to idziesz na kawę do kawiarni. Zawsze jest szansa, że ktoś się przysiądzie ;) Bary i kluby mają zazwyczaj małe stoliczki dla pojedynczych osób, czy więc jest potrzeba tworzenia specjalnego miejsca wyłącznie dla singli? Tym bardziej, że wiele gospodarstw domowych w Holandii jest jednoosobowych i ludzie coraz bardziej się od siebie oddalają, tworzą dystans, chronią swoje granice. Znajoma Holenderka z kilkudziesięcioletnim doświadczeniem życiowym powiedziała mi kiedyś, że tuż po wojnie ludzie byli sobie bliżsi, bo byli biedni. Potrzebowali siebie wzajemnie, swojej pomocy, więcej czasu spędzali razem. A obecnie dobrobyt sprawił, że każdy jest samowystarczalny i odsuwa się od innych. Coś w tym jest. Choć z drugiej strony doświadczenie przebywania samemu ze sobą, kontakt z własnymi potrzebami to bardzo ważna rzecz. Nie wiem tylko, na ile można się zagłębić w siebie będąc jednak w miejscu publicznym. Czas pokaże, jak długo taka restauracja się utrzyma i czy będą powstawać kolejne. Zawsze jest to jakiś znak czasu,  zmieniających się społeczeństw i przemian w kulturze. 

źródło: 
http://eenmaal.com/ 
https://www.facebook.com/popupeenmaal/info

poniedziałek, 8 września 2014

Vincent Bijlo

Bijlo - holenderski kabareciarz i pisarz - zaintrygował mnie, kiedy w poszukiwaniu materiałów do poprzedniego posta natrafiłam na jeden z jego utworów Het is gewoon zo.  Przyglądałam się jego ruchom na scenie, sprawiał wrażenie nieco sztywnego i nie patrzył na publiczność. Zaskoczyło mnie to. Czyżby .....był niewidomy? Przyjrzałam się jego oczom - faktycznie - są martwe. A mimo to na scenie wydawał się czuć jak ryba w wodzie. Pogrzebałam więc w przepastnych czeluściach internetu i tak dowiedziałam się, że:

1. Vincent od urodzenia, tj. od 49 lat, poznaje świat wszystkimi innymi zmysłami, poza wzrokiem. 

2. Skończył filolologię niderlandzką.

3. Jego żona, Mariska Reijmerink jest anglistką i piosenkarką, poznali się w 1986 i czasem występują razem. Nie mają dzieci. 

4. Pisze artykuły do gazet (m.in. Algemeen Dagblad), można go też usłyszeć w radiu lub zobaczyć w telewizji. 

5. Wybiera się na Marsa - tak przynajmniej ogłasza w swoim obecnym programie kabaretowym Enkeltje Mars - Bilet w jedną stronę na Marsa.  ;) 

Oto, co dokładnie pisze: 

Ik, Vincent Bijlo, zal niet lang meer op aarde rondlopen. 
Ja, Vincent Bijlo, wkrótce nie będę już dłużej chodził po tej ziemi. 
Ik ga, als eerste en voorlopig enige cabaretier, naar Mars.
Lecę na Marsa, jako pierwszy i tymczasowo jedyny kabareciarz.  
Ik ga daar de functie van huiscabaretier uitoefenen. 
Będę tam pełnił funkcję domowego kabareciarza. 
Terug kan ik nooit meer, er staan nog geen benzinepompen op Mars.
Nigdy nie będę mógł wrócić z powrotem, na Marsie nie ma jeszcze stacji paliw. 

A tu krótka zajawka najnowszego programu Enkeltje Mars: 


Znacie Vincenta? A może ktoś z Was spotkał go osobiście lub widział na scenie? Jestem ciekawa Waszych wrażeń : )

Źródło:
http://www.vincentbijlo.com

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Dik Trom i spółka

Pozostając nadal w wakacyjnych klimatach chcę Wam dziś przedstawić mojego kolejnego ulubieńca - bohatera książek dla dzieci, który obok Jipa i Janneke bawi małych Holendrów od ponad wieku. Oto on: 


Naprawdę nazywa się Dirk, ale od małego miał problem z głoską r i przedstawiał się Dik, a że do chudzielców zdecydowanie nie należał, nowe imię przylgnęło do niego na stałe (dik znaczy gruby). Łobuzuje jak na normalnego chłopaka przystało, ale ma dobre serce, chętnie pomaga biedniejszym i słabszym od siebie, a jego psoty wynikają zazwyczaj z dziecięcej lekkomyślności, czasem ze swoistego poczucia sprawiedliwości. Cokolwiek Dik nie zrobi - czy to dobrego czy złego - ojciec podsumowuje zawsze w ten sam sposób: Het is een bijzonder kind, dat is -ie. (To jest szczególne dziecko, tak jest!). Ma swoich przyjaciół, którzy stanowią zdecydowaną większość i dwóch wrogów - egoistycznego kolegę z klasy i stróża wioski, tępawego Flipsena, który zapomniał już, jak to jest być dzieckiem i wszystkiego dzieciom zabrania. 

Akcja opowiadań rozgrywa się na przełomie XIX i XX wieku w Hoofddorp, a cała seria książek zawiera wiele wątków autobiograficznych, gdyż tam właśnie mieszkał sam autor Cornelis Johannes Kieviet. Dik chodził do tej samej szkoły, co Kieviet, mieszkał w tej samej dzielnicy i jego ojciec również był stolarzem. Trudno dziś z całą pewnością stwierdzić, które z przygód Dika wydarzyły się naprawdę w życiu małego Cornelisa, ale z pewnością wiele z  nich nawiązuje do rzeczywistych zdarzeń. Jedną z tych przygód przypomina pomnik, który stoi na rynku w Hoofddorp - oto cały Dik ;) 

Dik Trom  (Tasja, Wikimedia Commons)
Założę się, że już polubiliście tego kochanego urwisa (jeśli do tej pory go nie znaliście :)). A jeżeli tak, to z pewnością zechcecie poznać go osobiście. Żeby to zrobić, nie trzeba wydawać ani złotówki (tudzież Euro), gdyż opowiadania te nie są objęte prawami autorskimi i całkiem legalnie można ściągnąć darmowe e-booki ze strony Gutenberga lub też audiobooki z Librivoxa. A oto lista dostępnych książek: 

Dik Trom en zijn Dorpsgenooten - Dik Trom i jego koledzy z wioski

Toen Dik Trom een jongen was - Kiedy Dik Trom był chłopcem

Uit het leven van Dik Trom - Z życia Dika Troma

De zoon van Dik Trom - Syn Dika Troma

Pozostaje mi życzyć Wam przyjemnej lektury :) 

piątek, 1 sierpnia 2014

Kabaret holenderski

Wakacje w rozkwicie - również na blogu, bo już dawno nie było tu żadnego naukowego wpisu ;) Ale co tam, przecież nie samym studiowaniem żyje człowiek, a i nauka nie musi (nawet nie powinna) ograniczać się do podręcznika. Życie jest najlepszym nauczycielem, więc dajmy się edukować na różne sposoby. Toteż dziś proponuję kolejny lekki temat - kabaret w wykonaniu Najiba Amhali. 

Kim jest Najib? Już widzę Wasze podejrzane spojrzenie - Amhali to na pewno Holender? Tak, choć urodzony w Maroku, w roku 1971, jako dziecko przyjechał do Holandii i tu się wychowywał w małej miejscowości Krommenie. Na przełomie lat 70 i 80 imigrantów w Niderlandach było znacznie mniej niż obecnie, Holendrzy uczyli się żyć z "obcymi", a i cudzoziemcy poznawali nowy świat, kulturę, język. Najib opanował to wszystko całkiem sprawnie, co więcej, okazał się nie tylko utalentowanym aktorem, ale i świetnym obserwatorem rzeczywistości. W swoich skeczach jest  lustrem dla społeczeństwa - parodiuje zarówno rdzennych Holendrów jak i tych napływowych, o różnym kolorze skóry. Śmieje się ze wszystkich i publiczność (bez względu na pochodzenie) uwielbia  go za to. Na scenie jest jak szafa grająca - improwizuje, śpiewa, tańczy. Lubi go także kamera - ma na swoim koncie kilka filmów. Poza wspomnianym już Prezydentem, zagrał też m.in. w "Baby Blue" (2001), Shouf Shouf Habibi (2004) (Polsce znanym pod tytułem "Cicho maleńka") czy "Valentino" (2013). 

A ile wspólnego ma Amhali z nauką języka, skoro piszę o nim tutaj? Ano dużo. I to nie tylko fakt, że występuje po holendersku. Po pierwsze - on się tego języka też musiał kiedyś nauczyć i zobaczcie, w jakim stopniu go opanował! To daje dużą nadzieję wszystkim przedzierającym się przez chaszcze obcych języków. Po drugie - choć mówi jak katarynka, robi to jednak całkiem wyraźnie, co ułatwia zrozumienie. Do tego często posługuje się ruchem, gestem, ciałem - a to język uniwersalny i nie wymaga tłumaczenia. I po trzecie - używa języka potocznego, współczesnego, którego w podręczniku nie uświadczysz. No dobrze, dosyć gadania, zapraszam do oglądania - oto krótka próba talentu Najiba. Zobaczcie, jak opowiada o amsterdamskich taksówkarzach: 


Jak Wam się podoba Amhali? 
A może macie innych ulubionych niderlandzkojęzycznych artystów scenicznych? Z przyjemnością poczytam o tym w komentarzach :) 

Żródło:

środa, 16 lipca 2014

Książka na wakacje - Het lied van het leven

Wakacje w rozkwicie - czas na odpoczynek, na podróże i na ciekawą książkę :) Dlatego dziś właśnie przychodzę z propozycją letniej lektury. 


Gruba kniga, ale w tym wypadku to bardzo dobrze, choć i tak niedosyt po skończeniu był. Wciągnęła mnie saga rodzinna rozpoczynająca się w 1940 roku, w okupowanej Holandii, kiedy to Fanny wraca do domu z dzieckiem swoich żydowskich pracodawców, Deborą, która od tej pory zostaje jej córką. Tylko najbliżsi znają sekret, dla pozostałych mieszkańców rodzinnej wioski jest panną z dzieckiem. Z tym wątkiem przeplatają się historie pozostałych członków rodzin dwóch sióstr - Berny i Jantine, a także ich przyjaciół i znajomych. Wszystko opisane prostym językiem, więc nie ma problemu z podążaniem za treścią. 

Warte uwagi są również wątki kulturowe w tle - np.: opis holenderskich tradycji bożonarodzeniowych. Dla mnie ciekawym odkryciem było pochodzenie imienia Ko. Spotkałam się z nim już wcześniej i pisałam o tym tutaj, ale dopiero dzięki jednemu z bohaterów książki odkryłam, że to zdrobnienie od imienia..... Jacob :) Czyli Ko znaczy tyle co u nas Kuba ;) 

A co Wy polecacie do czytania na wakacje i nie tylko?

środa, 26 lutego 2014

Karnawał w Holandii

Karnawał (Carnaval) w Holandii zasadniczo trwa krótko, bo zaledwie trzy dni przed Środą Popielcową (Aswoensdag). Korzystanie z  ostatnich dni zabawy i swawoli przed Wielkim Postem wywodzi się z tradycji katolickiej, toteż na południu kraju, gdzie mieszka więcej katolików karnawał jest obchodzony huczniej, niż na protestanckiej północy. Do karnawałowych tradycji należy przekazywanie kluczy miejskich Księciu Karnawału, korowody przebierańców, tańce i zabawy na ulicach. Niektóre miasta zmieniają nawet swoją nazwę. I tak np.: na stacji kolejowej w Eindhoven podróżnicy widzą tablicę Lampengat, a Veldhoven przeistacza się w Rommelgat. Zresztą co tu dużo pisać, niech obrazy mówią same za siebie: 


Tak wyglądał początek karnawału w 1938 roku. Oficjalnie ogłoszono początek zabawy strzałem z armaty :) 


A to już czasy trochę nam bliższe - 2010 rok w Didam.


Tu zaś nieco obszerniejsza wersja pochodu, który miał miejsce w ubiegłym roku w miasteczku Boemeldonck na co dzień zwanym Prinsenbeek.

A Wy braliście kiedyś udział w holenderskim karnawale? Jak Wasze wrażenia? Ja mieszkałam na północy kraju, toteż takie atrakcje mnie niestety ominęły. Tym bardziej więc jestem ciekawa Waszych karnawałowych doświadczeń :) 

czwartek, 30 stycznia 2014

Holenderska muzyka - Boudewijn de Groot

Czujecie czasem  "motyle w brzuchu"? Np.: gdy słuchacie piosenek w męskim wykonaniu? Ja czuję. Zapewne panie wiedzą o co chodzi :) Nie wiem, jak panowie odbierają muzykę. Też Wam wszystko w duszy gra, kiedy słuchacie pięknego kobiecego wokalu? Dziś chcę  przedstawić człowieka, który świetnie trafia w moje rytmy -  Boudewijn de Groot. Na scenie od ponad pół wieku i wciąż koncertuje. Śpiewna melodia, zgrabne teksty i ten ciepły, męski głos :) A na dodatek - bardzo wyraźna wymowa, co się artystom rzadko zdarza. Zresztą posłuchajcie sami:


I jeszcze jeden fragment - tym razem może dla bardziej ambitnych, bo tempo jest tu szalone ;) Zawsze jednak można się wspomóc tekstem:
:

I jak Wam się Boudewijn spodobał? Są "motyle"? Co prawda o gustach dyskutować nie wypada, ale własne zdanie można wyrazić :) 

Żródła: 

czwartek, 16 stycznia 2014

Jip i Janneke

Znacie Jipa i Janneke? 
Przygody tej dwójki od lat towarzyszą małym Holendrom. Jip i Janneke mają cztery lata, są sąsiadami i razem poznają najbliższy im świat, bawią się, nierzadko psocą ale z każdej opresji wychodzą cało, dzięki interwencji rodziców. Codzienne historie opowiedziane prostym językiem - a wciąż budzą uśmiech. 
To była pierwsza książka, którą samodzielnie przeczytałam po holendersku z niemałą satysfakcją :)
W księgarniach jak i w sieci jest mnóstwo utworów Annie M. G. Schmidt. Zapraszam dziś do wysłuchania jednego z pierwszych opowiadań. Jednocześnie można śledzić tekst, który znajduje się pod spodem.


Jip en Janneke spelen samen 

Jip liep in de tuin en hij verveelde zich zo. Maar kijk, wat zag hij daar? Een klein gaatje in de heg. Wat zou er aan de andere kant van de heg zijn, dacht Jip. Een paleis? Een hek? Een ridder? 
Hij ging op de grond zitten en keek door het gaatje. En wat zag hij? Een klein neusje. En een klein mondje. En twee blauwe oogjes. Daar zat een meisje. Zij was net zo groot als Jip. "Hoe heet je?", vroeg Jip. "Janneke", zei het meisje. "Ik woon hier." "Gisteren woonde je nog niet hier ", zei Jip. "Vandaag woon ik hier", zei Janneke. "Kom je met mij spelen?" 
"Ik zal door het gat kruipen", zei Jip. En hij stak eerst zijn hoofd door het gat. En toen zijn ene arm. En toen zijn andere arm. En toen zat hij vast. En Janneke trok aan zijn ene arm. En toen aan zijn andere arm. Maar het hielp niet. Jip zat vast. En Jip huilde. En hij gilde. 
Daar kwam Jips vader aangelopen in het ene tuintje. En Jannekes vader kwam aanlopen in het andere tuintje. En samen hielpen zij Jip weer terug. "Zo", zei Jips vader, "nu heb je een buurmeisje. Maar je moet eerst netjes de voordeur uitgaan en bij Janneke de voordeur in. Dan mag je samen spelen." 
En zo gebeurde het. Jip en Janneke speelden samen. De ene dag in Jips tuintje. De andere dag in Jannekes tuintje. En ze speelden vadertje en moedertje.


I jak Wam się podoba? Trudno tej dwójki od razu nie polubić, prawda? :) 

Żródło (z angielskim tłumaczeniem): 
http://www.dutchgrammar.com/en/?n=POD.00011

wtorek, 31 grudnia 2013

Oliebollen - sylwestrowe pączki

Oliebollen (Wikimedia Commons)
Lubicie pączki?
Retoryczne pytanie - któż ich nie lubi? ;)
Dziś cała Holandia smaży (lub kupuje) te tłuste pyszności, bo jak żegnać stary rok i witać nowy bez pączków? Oliebollen są nieco mniejsze niż nasze "pąki", a zamiast dżemu zawierają rodzynki, kawałki jabłek lub inne dodatki - jak kto woli. I mają więcej soli, niestety, co mi osobiście wcale nie smakowało. Ale można je też zrobić samemu. A oto oryginalny przepis (za ah.nl): 

INGREDIËNTEN - SKŁADNIKI 
1 ei - 1 jajko
500 ml melk - 0,5 litra mleka
500 g bloem - 0,5 kg mąki
1 zakje gedroogde gist - 1 opakowanie suszonych drożdży
1 tl suiker - 1 łyżeczka cukru
1 tl kaneel - 1 łyżeczka cynamonu
1 tl zout - 1 łyżeczka soli (wg mnie to za dużo, ale podaję za oryginałem)
frituurolie - olej do smażenia
poedersuiker - cukier puder

Vulling (optioneel):
Nadzienie (opcjonalnie):
1 citroen,  1 cytryna
1 friszure appel (bijv. jonagold), geschild en in blokjes - 1 kwaskowate jabłko, obrane i pokrojone w kostkę,
100 g rozijnen - 100 g jasnych rodzynków
50 g krenten - 50 g ciemnych rodzynków
50 g sukade, in stukjes - 50 gr sukade (skórki z owoców cytrusowych - w Polsce chyba można zastąpić skórką pomarańczową), w kawałeczkach

BEREIDEN - PRZYGOTOWANIE
Laat het ei en de melk op kamertemperatuur komen. 
Doprowadź jajko i mleko do temperatury pokojowej.
Houd 1 el van de bloem apart. 
Odłóż jedną łyżeczkę mąki na potem. 
Doe voor het basisbeslag de rest van de bloem in een beslagkom en schep de gist, suiker, kaneel en 1 tl zout erdoor. 
Resztę mąki wymieszaj z drożdżami, cukrem, cynamonem i łyżeczką soli w misce. 
Klop het ei los. 
Rozbełtaj jajko.
Maak in het midden van de bloem een kuiltje en schenk het losgeklopte ei erin. 
Zrób w środku mąki dziurkę i wlej tam rozbełtane jajko. 
Schenk al roerend met een houten lepel of kloppend met een mixer de melk erbij. 
Mieszając drewnianą łyżką lub mikserem - dodaj mąkę. 
Blijf roeren of kloppen tot een glad beslag ontstaat. 
Mieszaj, aż ciasto będzie jednolite.
Dek de kom af met vershoudfolie en laat het oliebollenbeslag op een warme, tochtvrije plaats 1 uur rijzen, tot het volume verdubbeld is.
Przykryj ciasto folią i zostaw na godzinę w ciepłym, suchym miejscu, aż ciasto podwoi swoją objętość.
Rasp voor de vulling de gele schil van de citroen en pers de vrucht uit. 
Zetrzyj do nadzienia całą skórkę z cytryny i wyciśnij sok.
Besprenkel de blokjes appel in een kom met citroensap en schud ze om met het citroenrasp, de rozijnen, krenten, sukade en 1 el bloem. 
Spryskaj kawałki jabłka w misce sokiem cytrynowym i posyp skórką z cytryny, rodzynkami (jasnymi i ciemnymi), dodaj sukade i odłożoną wcześniej łyżeczkę mąki. 
Roer de vulling door het beslag en laat rijzen.
Wymieszaj ciasto z nadzieniem i odstaw do wyrośnięcia. 
Verhit in een frituurpan de olie tot 175 °C. 
Podgrzej olej do temperatury 175 °C.
Doop de ijsbolletjestang in de hete olie en schep uit het gerezen beslag een bolletje. 
Zanurz łyżkę do lodów w gorącym oleju i zrób z wyrośniętego ciasta kulkę. 
Laat het bolletje in de hete frituurolie glijden. 
Spuszczaj kulki ostrożnie do gorącego oleju. 
Frituur 4-5 oliebollen tegelijk in ca. 5 min. goudbruin en gaar. 
Smaż 4 do 5 pączków jednocześnie przez około 5 minut, aż będą złotobrązowe. 
Keer de oliebollen halverwege de baktijd, als ze dat niet vanzelf doen
W połowie smażenia obróć pączki, jeśli same tego nie zrobią. 
Neem de bollen met een schuimspaan uit de olie en laat ze in een met keukenpapier bekleed vergiet uitlekken. 
Wyciągnij pączki z oleju i przełóż do durszlaka wyłożonego ręcznikami kuchennymi, żeby odciekły. 
Laat de frituurolie eerst weer op juiste temperatuur komen, alvorens de volgende serie oliebollen te bakken
Doprowadź olej znów do odpowiedniej temperatury zanim zaczniesz smażyć kolejną serię. 
Leg de oliebollen op een schaal en bestrooi ze royaal met poedersuiker.
Przełóż pączki na półmisek i posyp obficie cukrem pudrem. 

Eet smakelijk! 

środa, 25 grudnia 2013

Kerst - Boże Narodzenie i kolędowanie po holendersku

I wreszcie mamy święta -  Kerst, Kerstmis, Kerstfeest - wiele nazw - zawsze jednak chodzi o Boże Narodzenie. Jak jest obchodzone w Holandii? Pod wieloma względami podobnie jak w Polsce - też jest choinka (de kerstboom), szopka (de kerststal) i inne ozdoby świąteczne w wielu domach. Holendrzy również spędzają ten czas zazwyczaj w gronie rodziny, ale nie dzielą się opłatkiem. Wyprawiają za to uroczysty obiad lub kolację (het kerstdiner), na który składają się wytworne dania zazwyczaj mięsne - jak indyk, królik, bażant lub sarna. Gwiazdor (de kerstman) także czasem przychodzi, jednak nie zawsze przynosi prezenty, gdyż holenderskie dzieci zostały już hojnie obdarowane przez Mikołaja (Sinterklaas) 5. grudnia. I są też kolędy (het kerstlied / kerstliederen), choć w domach rzadko śpiewane, a na ulicach wyparte przez wszechobecne "hamerykanskie" Jingle Bells, można je jednak wciąż usłyszeć na licznych koncertach i w kościołach. A oto kilka z nich:


Nu zijt wellekome jest jedną z najstarszych pieśni bożonarodzeniowych, bo swoimi korzeniami sięga XV wieku. Posiada dwie wersje - katolicką - dłuższą i protestancką - bez zwrotek maryjnych.


De herdertjes lagen bij nachte jest nieco młodszą kolędą, bo pochodzi z XIX wieku. Opowiada o pasterzach, którzy w nocy przyszli oddać pokłon maleńkiemu Jezusowi.


Komt allen tezamen (jak ją nazywają protestanci) lub Wij komen tezamen (według katolików) to pieśń łacińska lecz wciąż popularna w Holandii. Posiada również polskie tłumaczenie (z łaciny), które zaczyna się od słów: O przybywajcie wierni wesoło i z tryumfem. Polskiej wersji nie znam osobiście, ale holenderska całkiem mi się podoba :) (Na marginesie - czyż nie piękne kapelusze mają te chórzystki? ;) ) 


I na koniec współczesna piosenka świąteczna - Kerst voor iedereen

No i jak Wam się podobają holenderskie kolędy? 
A może macie inne swoje ulubione - polskie czy też obcojęzyczne? 
Niezależnie jednak od upodobań życzę Wam wszystkim pięknego kolędowania i radości na ten czas świętowania Bożego Narodzenia :)

Gezegend Kerst voor iedereen!

czwartek, 19 grudnia 2013

Jak składać życzenia na Boże Narodzenie po niderlandzku?

Zbliża się wielkimi krokami Boże Narodzenie. Ale zanim będziemy świętować, trzeba jeszcze wysłać życzenia. I to niekoniecznie do tych, którzy mieszkają daleko. W Holandii również sąsiedzi składają sobie życzenia listownie za pomocą kartek wrzucanych do skrzynek. Miło jest dostawać, jednak gdy chcemy sami wysłać świąteczne pozdrowienia pojawia się pytanie - co napisać? Zdarzało mi się otrzymywać kartki zupełnie bez tekstu (nawet tego drukowanego), a jedynie z podpisem nadawcy ;)  Zazwyczaj jednak obok obrazka widniało kilka słów. Np.: 

Prettige kerstdagen
Fijn kerstfeest

Te dwa powyższe zwroty są najczęściej używane. Wcześniej były kojarzone z protestantami, którzy w takich sposób właśnie składali sobie życzenia. Katolicy w przeszłości mówili raczej:

Zalig kerstfeest
Zalige kerstmis

Dziś ten podział nie jest już tak wyraźny, choć swoją drogą, wciąż zadziwia mnie, ile nawiązań do religii wciąż funkcjonuje w tak ateistycznym państwie jak Holandia. Ale wracajmy do życzeń. Można również napisać coś więcej i życzyć od razu szczęśliwego nowego roku:

Prettige kerstdagen en een gelukkig nieuwjaar

Albo rozpisać się zupełnie poetycko:

Buiten in de donkere nacht
begint een ster te stralen
met een wonderbare kracht
het is niet te verklaren
met Hem die is verwacht 
zal er vrede op aarde neerdalen
(http://www.gedachten-gedichten.nl)

Lub też trochę bardziej bezpośrednio:

Wij wensen met heel ons hart
dat jullie Kerstmis zal zijn zolas het hoort:
wat warmte in de koude winter
een lichtje in de duisternis 
Veel geluk in 2014!
(http://www.gedachten-gedichten.nl)

W razie potrzeby zasoby internetu służą pomocą. A tym, którzy będą wysyłać życzenia drogą elektroniczną polecam stronę http://www.kerstplaatjes.nl z ruchomymi obrazkami, takimi jak ten:


czwartek, 5 grudnia 2013

Sinterklaasavond - czyli o Mikołaju, wierszykach i wykastrowanym kogucie

No i nadszedł długo oczekiwany (zwłaszcza przez dzieci) dzień 5. grudnia. Mali i duzi Holendrzy świętują dziś wieczorem Mikołajki (Sinterklaasavond lub pakjesavond). Spotykają się w gronie rodziny i przyjaciół, obdarowują się prezentami i korzennymi łakociami. Forma świętowania zmieniała się przez lata, jednak sam zwyczaj był znany już w XVII wieku, o czym świadczy choćby ten obraz: 
Jan Steen, Het Sint Nicolaasfeest, ok. 1663r. (Wikimedia Commons)
Ważny element mikołajkowej tradycji stanowią wierszyki (Sinterklaasgedichten). Najlepiej, gdy są tworzone samodzielnie, choć w obecnej dobie internetu nawet ci mniej zdolni mają skąd czerpać pomysły. Krótkie, zazwyczaj rymowane, dowcipnie lecz z sympatią wskazują na słabości adresata, chwalą jego talenty lub - dołączone do upominku - opisują jego przeznaczenie. Przyznaję, że bardzo mi się ten zwyczaj podoba - taki wierszyk to wszak prawdziwy prezent od serca, dostępny bez względu na zasobność portfela obdarowującego. A oto przykład takiego podarunku dla miłośnika Facebooka, gdzie obok szeregu zalet  "fejsbukowania" znajduje się i przestroga, by nie zapominać o realnych kolegach i znajomych: 

Op Facebook is echt van alles te doen
Van vrienden heb je een legioen
Bij grappige foto's lig je soms in een deuk
Daaronder schrijf je 'ik vind dit leuk'.


Je prikbord hangt iedere dag weer vol
Met briefjes van vrienden, zomaar voor de lol
Alles gooit iedereen daar maar neer
Geklets en gebabbel over en weer


Leuk en ontspannend, dat is het met name
Maar veel goede vrienden komen ook wel eens samen
Vergeet dus niet je echte maten
Hopelijk heb jij dat in de gaten

Innym elementem nieodłącznie związanym z Mikołajkami są piosenki - rozbrzmiewające wszędzie wprawdzie już od momentu przybycia Mikołaja do Holandii w drugiej połowie listopada, jednak dziś ich popularność osiąga apogeum. Oto jedna z nich: 


Treść piosenek - jak łatwo przewidzieć - nawołuje Mikołaja do rozdawania prezentów. Czasem niektóre z nich, zwłaszcza te bardziej leciwe, zawierają szalenie dziwne określenia i sami Holendrzy nie zawsze wiedzą, co one oznaczają! Np.: moja ulubiona Sinterklaas Kapoentje: 


Nie ma w Holandii dziecka, które umiejąc mówić, nie znałoby tej krótkiej piosenki. Krótka, śpiewna, łatwo zapadająca w pamięć. Jej tłumaczenie wygląda tak: 

Mikołaju Kapoentje
Wrzuć coś do mojego bucika
Wrzuć coś do mojego kozaka
Dziękuję, Mikołajku! 

Tylko co to znaczy Kapoentje? Otóż jest kilka wyjaśnień. Niektórzy uważają, iż to zdrobniałe określenie łobuza, inni widzą tu nazwę czerwonej spódnicy i nawiązanie do stroju Mikołaja, jeszcze inni stwierdzają po prostu, iż to jedynie rym do słowa schoentje - bucik. Jednak najdziwniejszym jest tłumaczenie słowa kapoen jako.... wykastrowany kogut! Nie jestem pewna, jak pojmuje je sam adresat piosenki, jednak nie sądzę, żeby akurat to ostatnie rozumienie wzmagało jego hojność ;) 

Piękny jest ten mikołajkowy czas - pełen niecierpliwego oczekiwania, tajemnicy, niespodzianek i słodkości. Aż przypomniało mi się własne dzieciństwo - drobiazgi pod poduszką i coroczne próby nakrycia Mikołaja (a potem rodziców;) ) na gorącym uczynku. To święto ma swój urok niezależnie od tego, jak i gdzie jest obchodzone.

A Wy świętujecie Mikołajki? 

Źródła: 


piątek, 8 listopada 2013

Film "Het zakmes" - "Scyzoryk"

Plucha za oknem, wiatr i chłód - co więc robić w długie listopadowe wieczory? Oglądać filmy  - po holendersku, oczywiście :) Znalazłam niedawno na YT piękny film, określany w kategoriach "dla dzieci", jednak ja nazwałabym go filmem rodzinnym, bo sama, choć już od dawna wykroczyłam poza granicę dzieciństwa, bawiłam się przednie oglądając "Het zakmes". 
O czym ta historia? O przyjaźni Tima i Meesa, która przechodzi ciężką próbę, gdy Tim się wyprowadza. Zapomina jednak o swoim scyzoryku, schowanym w pośpiechu przed nauczycielką  do kieszeni przyjaciela. Po odkryciu u siebie cennego skarbu Mees postanawia odnaleźć Tima i zwrócić mu jego własność. 
Film jest z 1992 roku, jednak "pachnie" dużo starszą Holandią, kiedy to chłopcy nosili marynarki do krótkich spodenek i podkolanówek, a w szkole wszyscy drżeli przed nauczycielką i powtarzali grzecznie: "Ja, juf". 
"Het zakmes" ma jeszcze jedną zaletę - proste słownictwo, bo przecież pierwotnymi odbiorcami miały być dzieci. To wielkie ułatwienie dla uczących się niderlandzkiego. Kolejnym plusem jest fakt, iż w filmie Mees często pyta dorosłych, co znaczą dane wyrażenia, których nie rozumie, jak np.: "retour afzender". I znów można się czegoś nauczyć - niby przy okazji, lekko, łatwo i przyjemnie :) 

Na zachętę wstawiam krótki fragment filmu:


A może ktoś z Was już go oglądał? Jak Wasze wrażenia? 

wtorek, 22 października 2013

O wybielaniu Czarnego Piotrusia czyli rasizm po holendersku

Trochę ciężko się tu zrobiło od nadmiaru gramatyki, więc dziś proponuję lżejszy temat na początek nowego działu Wieści z Holandii. Czym żyją dziś Niderlandy? Czarnym Piotrusiem, którego chcą "wybielić". Ale zacznijmy od początku.

Kto to jest Czarny Piotruś? 
Zwarte Piet czyli Czarny Piotruś to pomocnik Świętego Mikołaja (Sinterklaas). Według legendy co roku przypływają parowcem z Hiszpanii do Holandii już w listopadzie. Wydarzenie to jest świętowane za każdym razem w innym mieście. W tym roku Święty Mikołaj zawita do Groningen 16. 11. i od tego dnia dzieci będą mogły wystawiać na noc buciki a rankiem znajdować w nich drobne upominki - niezbity dowód, że Sinterklaas przechodził w pobliżu. Kuluminacją świętowania jest pakjesavond - wieczór 5. grudnia, kiedy to rodziny schodzą się razem, obdarowują się podarunkami i - co równie ważne - wierszykami własnego autorstwa. Sinterklaas z pomocnikami przychodzi również do szkół, przedszkoli, spaceruje po ulicach i rozdaje korzenne kuleczki (pepernoten lub kruidnoten). Starsze dzieci, które odkryły już brutalną prawdę o Świętym Mikołaju (nie istnieje, niestety...) same chętnie w okresie mikołajkowym "robią się" na Czarnego  i wyglądają mniej więcej tak: 

Sinterklaas i Zwarte Piet
(Tenorio81, Wikimedia Commons)
Czarny Piotruś to rasizm!
Tak stwierdził kilka lat temu Quinsy Gario, kiedy to ktoś nazwał jego matkę Czarnym Piotrusiem ze względu na kolor skóry. I od tego się zaczęło - protesty na Facebooku, strona internetowa, a obecnie niemal całe społeczeństwo podzieliło się na dwa obozy. Przeciwnicy chcą zmiany wyglądu Piotrusia, bo to oznaka nierównego statusu - czarny pomocnik pomaga białemu Mikołajowi. Poza tym zgodnie z przekazem Piter jest czarny od sadzy, bo odwalał za Świętego brudną robotę wchodzenia do domów przez kominy - kolejny znak poniżenia i budzenie skojarzenia: czarny = brudny. Zwolennicy nie widzą tu rasizmu, podkreślają natomiast wagę holenderskiej tradycji i znaczenie wieczoru prezentów, jako najważniejszego święta w całym roku dla większości Holendrów. A burmistrz Amsterdamu, van der Laan, ma niemały orzech do zgryzienia. Jako organizator największego korowodu mikołajkowego, który gromadzi 300.000 widzów musi zadbać o bezpieczeństwo, tymczasem konflikt narasta, a wraz z nim i prawdopodobieństwo ulicznych protestów. Bezpośredni organizatorzy są skłonni zmienić "image" Piotrkowi, ale nie w tym roku, gdyż przygotowania idą pełną parą i nie ma już czasu na duże zmiany. Proponują rozmowy w styczniu.

ONZ bada Czarnego

Całą dyskusją zainteresowała się Organizacja Narodów Zjednoczonych. Oficjalnego werdyktu jeszcze nie wydała, jednak niejaka Verene Shepherd, jedna z członków grupy zajmującej się tą sprawą oświadczyła, iż "grupa nie może zrozumieć, dlaczego Holendrzy nie widzą, że to krok w tył, w kierunku niewolnictwa"  i wezwała premiera Rutte do zniesienia mikołajkowego święta. Premier dyplomatycznie stwierdził już wcześniej, iż takie rzeczy nie leżą w gestii rządu, lecz społeczeństwa. Większość społeczeństwa zaś nie ma nic do Czarnego Piotrusia, skoro wg badań opinii publicznej ponad 90% nie widzi w nim niewolnika i nie chce zmiany jego wyglądu. Wygląda więc na to, iż przeciwnicy mają małe poparcie społeczne, za to sporą siłę przebicia, skoro zaangażowali nawet ONZ.

I co Wy na to? 
Czy Czarny Piotruś to faktycznie przejaw rasizmu? Czy tylko wyolbrzymiony problem? 

Źródła:
http://www.nrc.nl/nieuws/2013/10/18/sinterklaasorganisaties-bereid-tot-aangepast-uiterlijk-zwarte-piet/
http://www.nrc.nl/nieuws/2013/10/17/van-der-laan-wil-sinttraditie-geen-geweld-aandoen/
http://www.intochtsinterklaas2013.nl/
http://zwartepietisracisme.tumblr.com/veelgesteldevragen
http://www.nu.nl/binnenland/3608347/vn-onderzoeker-pleit-afschaffen-sinterklaasfeest.html

środa, 16 października 2013

Niderlandzki internautów - nieformalne skróty

Człowiek (czytaj: obcokrajowiec w Holandii) uczy się ciężko poprawnej pisowni,  gramatyki niderlandzkiej. Poświęca wiele czasu na wyrobienie nawyku używania szyku przestawnego, tak nielogicznego dla normalnego człowieka (czytaj: Polaka). Stara się zapamiętać, czy ten rzeczownik ma rodzajnik de czy het. A potem otwiera internet i na różnych forach dyskusyjnych lub portalach społecznościowych czyta takie oto kwiatki: 

lkkr zamiast  lekker - miło, przyjemnie, smacznie
ff zamiast even - tylko
mn zamiast mijn - mój
'k zamiast ik - ja
ikke zamiast ik - ja
idd zamiast inderdaad - rzeczywiście
'm zamiast hem - jego, nim
zamiast het - to

I do tego notoryczne opuszczanie podmiotu a czasem nawet (o zgrozo!) i części orzeczenia:

leuke middag gehad - zamiast Ik heb leuke middag gehad. 

I co robi normalny człowiek? Chowa gramatykę do kieszeni, upraszcza sobie życie i od tej pory  na swoim profilu też pisze normalnie (czytaj: jak wszyscy Holendrzy) ;)

PS. A może znacie więcej takich internetowych kwiatków? Komentarze mile widziane :)

PS. 2. Znalazłam własnie bardzo sprytną stronę do tłumaczenia holenderskich skrótów smsowych, facebookowych itp.: http://www.sms-woordenboek.nl/

środa, 25 września 2013

Słowo, którego Holendrzy nie lubią

Są takie słowa, które - choć powszechnie obecne w języku - nie cieszą się sympatią Holendrów. Do tego grona należy słówko "musieć", a konkretnie druga osoba liczby pojedynczej "musisz". Społeczeństwo demokratyczne, wysoko ceniące wolność, swobodę osobistą i tolerancję nie lubi słuchać, co musi zrobić. Toteż w rozmowach bezpośrednich raczej nie usłyszysz tego nakazującego czasownika. I nie jest też wskazane używanie go w celach motywujących, bo taka motywacja na Holendrów nie działa, albo działa odwrotnie do zamierzonego celu ;) Czego zatem możemy się spodziewać? Grzecznych, okrągłych zwrotów w stylu:

Wil je even...? - Czy mógłbyś...? Czy zechciałbyś ... ?

Zou je even willen ... ? - jeszcze grzeczniejsza i dłuższa forma "Czy zechciałbyś...?"
Vind je het niet erg om...? - Czy nie będzie dla ciebie zbyt ciężkie (zrobienie czegoś) ...?

Warto pamiętać, że taki uprzejmy zwrot choć wygląda jak pokorna prośba, w rzeczywistości bywa czasem zakamuflowanym nakazem, więc twój holenderski rozmówca nie spodziewa się odmowy ;)

Zwroty te, choć dłuższe, mają dwie zasadnicze zalety. Po pierwsze - jeśli nauczysz się początkowego zwrotu na pamięć, z miejsca robisz dobre wrażenie i masz większą szansę na uzyskanie tego, o co prosisz. Po drugie - masz więcej czasu na poprawne skonstruowanie końcówki zdania, a czasem nawet nie musisz tego robić, bo rozmówca zrozumie z kontekstu lub gestów, o co ci chodzi.


czwartek, 29 sierpnia 2013

Holenderskie sery

Holendrzy specjalizują się i lubują w żółtym serze (de kaas). Dlatego wchodząc do zwykłego supermarketu w Holandii na półce z żółtym serem znajdziemy co najmniej kilkanaście gatunków tegoż. Czym się one różnią, poza marką? Na co zwrócić uwagę kupując ser?  Przede wszystkim na czasem dojrzewania i zawartość tłuszczu.

1) Czas dojrzewania można rozpoznać po następujących opisach:
jong - młody, dojrzewał 4 tygodnie (miękki, jasnożołty)
jong belegen - młody - przeleżały, 8 - 10 tygodni
belegen - przeleżały, 16 - 18 tygodni
extra belegen - długo przeleżały, 7 - 8 miesięcy
oude kaas - stary ser, 10 - 12 miesięcy (twardy, podczas jedzenia skrzypi w zębach).

2) O zawartości tłuszczu informuje nas napis np.: 20+ (bardzo chudy ser), 60+ (śmietankowy). Nie jest to jednak procent tłuszczu w całym serze, a jedynie w części suchej tego sera (tej części po odciągnięciu wody). Trochę to skomplikowane ;) Niemniej jednak oznacza to, że np.: ser Brie 60+, który ma 40% wody i 60% masy suchej, zawiera w rzeczywistości 36% tłuszczu (60% x 60% = 36%).

I jeszcze kilka zdjęć z serowego świata:
Ser Gouda (Ranveig, Wikipedia Commons)
To najpopularniejszy rodzaj, dzięki któremu o mieście Gouda słyszeli chyba wszyscy ;) 
Do produkcji 1 kg sera potrzeba 10 l mleka.

Gouda, rynek  (Wikipedia Commons)
A tak sprzedawano sery kiedyś. Dziś targi sera istnieją głównie jako atrakcja turystyczna. 
Jeden taki krążek waży 15 kg! 

Sklep z serami (Gouwenaar, Wikipedia Commons)
Dziś sery kupuje się w takich oto sklepach, jak ten powyżej. 

Ser Edamski (Wikipedia Commons)
Ten ser też wygląda znajomo, prawda? Pochodzi z miasteczka Edam. Waga takiej kuli to ok 1,7 kg. 

Ser z Lejdy (Edwtie, Wikipedia Commons)
A tutaj widzimy ser jest z kminkiem - gratka dla prawdziwych smakoszy ;) 

Ser z pesto (dekaasfabriek.nl) 
To już bardziej nowoczesny ser, z dodatkiem pesto. 

Ser z ziołami (goudsecheeseshop.nl)
Jest też ser czerwony, również z pesto, a ponadto zawiera jeszcze pomidory, paprykę i zioła. 

I tak można wymieniać bez końca. Dziś każdy może sobie wybrać swój własny smak. Mi najbardziej odpowiadają sery młode, tradycyjne, bez dodatków. Jakiś czas temu zauważyłam, że nawet polskie supermarkety sprowadzają holenderskie sery. Wybór jest wtedy nieco mniejszy, zawsze to jednak okazja do poznania innego kawałka świata własnym językiem ;) 

A Wy lubicie ser? Macie swojego faworyta wśród serowych produktów?